wtorek, 29 lipca 2014

9.Moja dieta cud c.d.

No to kontynuuję:)
24 października 2013 roku, dokładnie miesiąc przed roczkiem mojego skarba, ruda matka zabrała się za siebie. Pierwszym moim krokiem w kierunku zmiany było zalogowanie się na pewnej stronie internetowej związanej z odchudzaniem. Wybrałam forum, które najbardziej odpowiadało mojemu celowi. Może niektórzy uznają, że to całkiem nie potrzebne. Ale wówczas odpowiem -potrzebowałam tego. Nie ma lepszego sposobu na dietę niż motywacja innych a także zdrowa rywalizacja ( w sensie gubienia kilogramów). 

Zaczynając swoja przygodę z odchudzaniem ważyłam 70,80 kg. Jako cel postawiłam sobie okrągłą 60-tkę.

Na czym polegała moja dieta? Proszę bardzo, zaraz odpowiem :) Oto moja złota dziesiątka:)


1. Piłam dużo wody. Starałam się, aby było to minimum 1.5 l. dziennie.
2. Jadłam pięć posiłków dziennie, wszystkie o regularnych porach. Na początku posiłkowałam się nawet alarmem w telefonie, gdyż zapominałam, że już trzeba zjeść.
3. Codziennie przed śniadaniem wypijałam szklankę wody z sokiem z cytryny.
4. Nie popijałam posiłków od razu, tylko pół godziny po zjedzeniu.
5. Nie jadłam żadnych dań z mąki pszennej. Zrezygnowałam z białego makaronu, wszelkiego rodzaju białego pieczywa, żadnych pierogów, naleśników ( które uwielbiam ), białego ryżu, ziemniaków. Produkty te zastąpiłam chlebkiem słonecznikowym, brązowym ryżem i makaronem i kasza gryczaną.
6. Zrezygnowałam z potraw smażonych na rzecz gotowanych na parze.(Nawet mój mąż polubił warzywa na parze:))
7. Jadłam dużo zielonych warzyw, wszelkiego rodzaju sałatki i surówki w ilościach bardzo dużych.
8. Starałam się nie podjadać między posiłkami, choć szczerze powiem, że na początku był to dla mnie spory problem. Ale gdy już zachodziła taka potrzeba, brałam garstkę orzechów lub kilka suszonych moreli.
9. Starałam się codziennie ćwiczyć, głównie były to spacery z córką i orbiterek (średnio pół godziny).
10. No i na koniec przyznam się bez bicia, że słodycze były obecne w mojej diecie. Ktoś powie co to za dieta? A moja! Uwielbiam wszelkie słodkości i ciężko by było mi z nich definitywnie zrezygnować. Stwierdziłam, że bez sensu byłoby katowanie się i odmawianie sobie słodkiego, a potem paść na barek i cały ogołocić. Dlatego zawsze gdy miałam ochotę na słodkie, sięgałam po niewielki kawałek czekolady czy ciasta, ale pilnowałam, by odbywało się to w wyznaczonych dla posiłku porach.

No i tak to pokrótce wyglądało. Byłam zachwycona pierwszym tygodniem wytrwania w mojej diecie, bo spadło mi od razu prawie dwa kilogramy:) Niestety to był jednorazowy wybryk i potem chudłam po pół kg., a czasem nawet po 0.20  tygodniowo. niby mało ale za to systematycznie. Potem nastąpił impas i mimo starań waga nie malała, ale niestety tak się zdarza. Przetrzymałam ten okres i potem znowu poszło w dół:) 

Chudłam i chudłam i ....... wreszcie weszłam w spodnie siostry:) A potem w sukienki weselne, których nie miałam na sobie 3 lata:) mówię Wam, cudowne uczucie:)

A teraz żeby Wam troszkę zwizualizować to zdjęcie jest z lipca 2013 zrobione przed rozpoczęciem diety:


A to dokładnie rok później:


Zmianę widać szczególnie na mojej buzi. Już nie wyglądam jakbym była spuchnięta:)
Dziś ważę 61 kg i mimo, że celu jeszcze nie osiągnęłam, jestem już zadowolona ze swojego wyglądu:) Dobrze się czuję, jestem sprawniejsza fizycznie i mam dużo więcej energii. No i wchodzę w spodnie sióstr:)
Idąc do sklepu nie proszę już o 42 ale o 38:) To jest dopiero radość:)






niedziela, 27 lipca 2014

8.Moja dieta cud:) Cz.1.

Kto mnie zna wie, że nigdy nie należałam do osób szczupłych. Do kategorii otyłych też się nie zaliczałam. Dla siebie byłam taka akurat. I mimo, że siostry zawsze były chudsze, nie przeszkadzało mi to.
Na studiach troszkę mi się przybrało, a po ślubie dopadła mnie lekka nadwaga. "Studenckie" spodnie przestały się dopinać, że o weselnych kreacjach nie wspomnę. Spodnie leżały w szafie schowane na chudsze czasy:) Jeszcze dawałam sobie nadzieję, że kiedyś je włożę. 
Kiedy nadszedł ten cudowny dzień- 22 marca 2012 kiedy to zobaczyłam na teście dwie tłuściutkie różowe kreseczki, spodnie popakowałam w karton.Dałam sobie jeszcze jedną szansę, mianowicie spodziewałam się, że po ciąży schudnę:) Od tej pory chodziłam dumnie wyprostowana pokazując swój brzuszek, który mimo iż nie ciążowy ( jeszcze nic nie było widać) był dość spory. Co za radość!! Nie musiałam już wciągać brzucha:)
Nadszedł czas, kiedy to pokochałam legginsy. Za to, że były wygodne i pasowały do wszystkiego, no i na dodatek nie uciskały brzuszka. W 7 tygodniu ciąży ważyłam 66,9 kg, czyli z nadwagą. Niedużą, ale zawsze. Moje tycie ciążowe przebiegało raczej poprawnie. W 39 tygodniu ważyłyśmy 82,2 kg (3250 g było Wikusi), czyli w sumie przybrałyśmy 15.3 kg. Niby sporo, ale kobiety tyją i po 25 kg:) 
Po porodzie i połogu moja waga klarowała się w okolicach 72 kg. I tak mi się jakoś egzystowało:) Mówi się, że jak kobieta karmi piersią to chudnie, a ja powiem Wam, G..... prawda. Chyba jestem wyjątkiem od reguły:) Spodnie, które zakopałam głęboko w szafie wykopałam i oddałam siostrze. Po co mi one były skoro i tak na tyłek już w życiu ich nie wcisnę.Siostra była chociaż zadowolona:)
Miesiąc przed roczkiem Wiktorii byłyśmy na spacerze. Wiki upuściła zabawkę po którą się schyliłam i zamarłam- sadło okropnie przeszkadzało. Powiedziałam sobie dość i zaczęłam moją dietę cud .
Chcecie wiedzieć jak wyglądała? czekajcie na następnego posta:)
Buziole i miłego tygodnia:)

niedziela, 20 lipca 2014

7.Smak mojego dzieciństwa- babcine gołąbki:)

Witam po trochę dłuższej przerwie:) Choroba mnie dopadła, pisać się nie chciało. Jest już lepiej, więc pora na jakąś nowość.
Zwykle u mnie słodko, ale dziś będzie obiadowo:)
Moja ukochana babcia Kazia robi najpyszniejsze na świcie gołąbki:) Uwielbiam je i mogłabym jeść codziennie:) Jednak w dzieciństwie przepadałam jedynie za farszem, liście kapusty nie smakowały mi:) Ale babcia na wszystko radę znalazła:) Ona zjadała moje liście, a ja jej farsz:)
Gołąbki babci chodziły już za mną bardzo długo. Postanowiłam więc spróbować je zrobić samodzielnie. Gdy babcia robiła, ja zawsze się przyglądałam i w czym mogłam to pomagałam. Jednak przed zabraniem się do pracy postanowiłam jeszcze babcię o co nieco podpytać:) Dzwonię więc i mówię: "Babciu trzymaj za mnie kciuki", na co babcia odpowiada " a co? dostałaś pracę?":) "Nie robię gołąbki":)
Po uzyskaniu kilku wskazówek zabrałam się do pracy i efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania:) Gołąbki smakowały jak babcine:) Teraz robię je kilka razy w miesiącu i Wam tez polecam:) Póki ładną kapustkę można dostać:)
Oto przepis:

- duża głowa kapusty
- 70 dkg mięsa mielonego
- 3 torebki ryżu
- natka pietruszki
- szczypiorek lub młoda cebulka
- przyprawy: ziarenka smaku, pieprz, sól, słodka papryka, może być przyprawa do mięsa mielonego, maggi w płynie, czosnek granulowany.

 Składniki sos:
- kostka drobiowa
- 2 łyżki mąki
- łyżka śmietany
- 2 łyżki koncentratu pomidorowego

Przygotowujemy wszystkie składniki.



Zaczynamy od kapusty, którą obieramy z kilku wierzchnich liści. Następnie musimy pozbyć się głębia. Nacinamy go dookoła. Potem bierzemy kapustę w obie ręce i mocno uderzamy kilka razy głębiem o stół. Jeśli jest dobrze nacięty powinien ładnie wyjść. Jeśli nie, trzeba się jeszcze pogimnastykować z nożem.


Kolejną czynnością jest odejmowanie liści. Odejmujemy ile się  da, jeśli liście zaczynają się już rwać, wkładamy kapustę do dużego garnka ( nie musi być głęboki, ważne by był szeroki i zmieścił naszą kapustę. Zalewamy ją lekko posoloną wodą i zaparzamy. W miarę upływu czasu liście będą miękły, więc za pomocą łyżki delikatnie odrywamy kolejne liście.

Zaparzone  i oderwane liście mają gruby głąb, którego trzeba się pozbyć, aby gołąbki dobrze się zawijały.

Ścinamy więc jego nadmiar ostrym nożem.

Teraz przygotowujemy farsz. Ja przyjmuję zasadę ile ryżu, tyle mięsa. Najprościej jest to zrobić tak:

Dosypujemy wszystkie składniki czyli w moim przypadku posiekana natkę i szczypiorek. Następnie doprawiamy do smaku, jak kto lubi i mieszamy farsz.

Gotowy farsz nakładamy dużą łyżką na ten koniec liścia, z którego odcinaliśmy głąb.


I zawijamy w rulonik. Pozostałe po bokach "skrzydełka" zawijamy na górę gołąbka i tak też kładziemy do do garnka, aby w czasie wyjmowania gołąbek nie rozwinął się.

Duży garnek wykładamy liśćmi z kapusty, aby zapobiec przypaleniu się gołąbków ( najwyżej przypalą się liście). I układamy gołąbki "skrzydełkami" do góry, ciasno obok siebie. 

Przykrywamy i gotujemy a raczej dusimy na małym ogniu do czasu, aż kapusta będzie miękka.

Przed podaniem robimy sos. Kostkę drobiową wrzucamy do rondelka i zalewamy dwoma szklankami wody. Doprowadzamy do wrzenia. Następnie robimy "zatrzepkę". Mąkę rozprowadzamy w wodzie i dodajemy łyżkę śmietany.Na koniec koncentrat pomidorowy. Wlewamy do zatrzepki chochlę gorącego bulionu, mieszamy i wlewamy do rondelka. Gotujemy na małym ogniu do zgęstnienia. 

A teraz pozostaje nam tylko polać gołąbka sosem i wcinać:) Smacznego:)












poniedziałek, 14 lipca 2014

6.Moja wersja W-Zetki:)

Przepyszne ciasto o wilgotnej strukturze powstało z modyfikacji kilku przepisów. Słodycz masy budyniowej przełamuje dżem wiśniowy. Ciasto jest po prostu przepyszne i uwielbiam je robić:) A co do niego potrzeba?

Ciasto składniki:
-4 szklanki mąki
-3/4 szklanki cukru pudru lub kryształu
- 2 szklanki mleka
-3/4 szklanki oleju
- 2 jajka
- 2 łyżeczki sody oczyszczonej
- 2 czubate łyżki kakao
- szczypta soli

Masa składniki
- 2 budynie śmietankowe lub waniliowe
- 1/2 litra mleka
- 1/2 szklanki cukru pudru
- sok z połówki cytryny
- 250 gram masła

Polewa czekoladowa składniki:
- 2 łyżki masła lub margaryny
- 2 łyżki cukru
- 2 łyżki śmietany lub jogurtu naturalnego
- 2 łyżki kakao
Ponadto:
- słoik dżemu wiśniowego

Zaczynamy od ubicia jajek z cukrem i szczyptą soli. Dodajemy sodę oraz kakao. Następnie dodajemy stopniowo przesianą mąkę na przemian z mlekiem. Na koniec wlewamy olej. Do ciasta można również dodać słoik dżemu o dowolnym smaku. Sprawi on, że ciasto będzie jeszcze bardziej wilgotne. Gotową mieszankę wylewamy do wyłożonej papierem do pieczenia i wysmarowanej margaryną brytfanny (największą jaką macie).


 Pieczemy w 180 stopniach przez około 50 minut na ogrzewaniu góra- dół. po upływie tego czasu sprawdzamy ciasto patyczkiem. Jeśli jest suchy wyłączamy, jeśli nie pieczemy  do suchego patyczka.


Kiedy ciasto się piecze gotujemy budyń w proporcji dwa budynie na pół litra mleka. Budyń ma być bardzo gęsty. Zostawiamy do wystudzenia. Gdy budyń jest już zimny miksujemy miękkie masło z cukrem pudrem. A następnie po łyżce dodajemy zimny budyń nie przerywając miksowania. Wyciskamy sok z cytryny i dodajemy do masy. Najlepiej najpierw dodać sok z połowy cytryny i spróbować masę. 

Ciasto kroimy na dwie części. Dolną smarujemy grubo dżemem wiśniowym. 

Następnie nakładamy masę budyniową. 


I przykrywamy druga warstwą ciasta. Robimy polewę czekoladową. Roztapiamy masło, dodajemy cukier, kakao a na koniec śmietanę lub jogurt. Ważne jest aby nie gotować polewy, jedynie rozpuścić wszystkie składniki i dobrze je połączyć. Gorącą polewą polewamy ciasto.

A teraz czas na dekorację:) i tu każdy może puścić wodze fantazji:) U mnie taka oto dekoracja. Skromna, bo nie było czasu:) 

Jak mam więcej czasu, staram się bardziej:) np. tak: :)


Jeszcze tylko kilka rad:)
Ciasto wychodzi bardzo wysokie. Osobiście lubię, gdy jest go dużo:) Jeśli wolicie cieńsze warstwy ciasta, zmniejszcie ilość składników na ciasto np. o 1/4 lub podzielcie ciasto na 3 a nie na dwa płaty. Ale wówczas trzeba zrobić 1.5 porcji masy:)
Smacznego:)


piątek, 11 lipca 2014

5.Podziel się sobą z innymi cz. 1

Moi drodzy czytelnicy:)
Zaczął się sezon wakacyjny, a z nim krótkie rodzinne wypady a także dalekie podróże.
Czas spędzany na zabawie w gronie rodziny i przyjaciół. Istna sielanka:)
Ale niestety nie dla każdego. I teraz poważnie. Codziennie na polskich drogach ma miejsce wiele wypadków. Wiele ludzi zostaje poważnie rannych, a niektórzy tracą życie.
Dlatego apeluję do Waszych serc. Możecie uratować komuś życie oddając krew.Wystarczy zgłosić się do centrum krwiodawstwa! Krew jest potrzebna zawsze, a już w sezonie wakacyjnym najbardziej.

Nie będę rozpisywać się na temat kto może zostać krwiodawcą, bo to nie moja rola:) Chętnych zapraszam tutaj.

Sama jestem krwiodawcą. W sumie oddałam już ponad 3 litry krwi. Chętnie pokazałabym swoja książeczkę krwiodawcy, ale szwankuje mi czytnik kart pamięci w kompie. Nadrobię następnym razem:) Teraz miałam bardzo dużo przerwy w oddawaniu krwi, ze względu na ciąże i długie karmienie.Mam nadzieję, że już niedługo to nadrobię:)
I pamiętaj Drogi Czytelniku:



wtorek, 8 lipca 2014

4.O pasji słów kilka...


Dziś o pasji, która mnie oczarowała.
Kiedy zaszłam w ciąże, siłą rzeczy miałam mnóstwo wolnego czasu. Postanowiłam znaleźć coś, co ten czas oczekiwania mi umili. Podjęłam decyzję, wdrożyłam ją w życie i nie żałuje, bo po raz drugi w życiu zakochałam się bez pamięci w... hafcie krzyżykowym:)
Kupiłam moją pierwszą gazetkę, wybrałam najłatwiejszy moim zdaniem obrazek, zakupiłam materiały i wyszło mi takie oto dzieło, które zdobi moja jadalnię:)


Pierwsze, ale moim zdaniem wcale nie najgorsze, pomijając oczywiście podbite oko pierwszej damy:)
Po skończeniu powyższego obrazka postanowiłam zabrać się za następny schemat z gazetki, potem następny i tak oto powstała seria z kwiatami i domkami:). Krzyżyki są naprawdę wciągające:)
Ten także zdobi moją jadalnię.

Ten dałam w prezencie siostrze

A ten mamie
Następnie powstał szybki hafcik dla najmłodszej siostry.

Miałam ochotę wyhaftować coś z tematyki sakralnej. Na szczęście w nowej gazetce pojawił się schemat Matki Boskiej Karmiącej. Wiedziałam, że to coś dla mnie:) Zabrałam się do pracy i oto Ona:)

Następny był Ojciec Święty Jan Paweł II. Wyszywałam go bardzo długo, ale na szczęście udało mi się skończyć na kanonizację:)


Kolejna była moja pierwsza kartka ślubna:) Myślę, że udana:)

A ostatnio spod moich rąk wyszedł portret córci:) Jestem z niego mega dumna:)

Teraz podjęłam większe wyzwanie. Zmieniłam technikę haftu i będzie gobelin, bardzo duży gobelin. Mam nadzieję, że sobie poradzę:) Wkrótce dam znać jak mi idzie:)










niedziela, 6 lipca 2014

3.Wiśniowe pyszności:)

 Kochani czytelnicy, dziś obiecane ciasto kruche z wiśniami.
Miało być wczoraj, ale jak to w każdą sobotę, kura domowa miała dużo pracy:)
Dziś mam dla Was sprawdzony przepis i pyszne zdjęcia, a o samej pasji, jaką jest pieczenie słodkości, będzie w którymś z kolejnych postów:)

Składniki na ciasto:
- 3 szklanki mąki pszennej
-3 żółtka
- 3/4 szklanki cukru
- 250 g margaryny lub masła
- 2 łyżki jogurtu naturalnego bądź kwaśnej śmietany
- 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
- szczypta soli

Ponadto:
- 700 g wydrylowanych wiśni
- 2 łyżki bułki tartej
- łyżeczka cukru + 1/2 szklanki
-kisiel czerwony
-3 białka

Wykonanie:
Z podanych składników zagniatamy ciasto kruche. Nie wyrabiamy go zbyt długo, ponieważ tego typu ciasto nie lubi zbyt długiego zagniatania. Następnie zawijamy ciasto w folie spożywczą lub aluminiową i wkładamy
do zamrażalnika na około 1/2 godziny.



Wyjmujemy ciasto z zamrażalnika i dzielimy na dwie nierówne części. Mniejszą chowamy ponownie, aby nie zmiękła. Większa część ciasta ścieramy na tarce o grubych oczkach do brytfanny posmarowanej masłem bądź margaryną i obsypaną bułka tartą. Wyrównujemy i wkładamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na około 20 minut.


Po podpieczeniu ciasta wykładamy wydrylowane wiśnie, posypujemy je łyżeczką cukru i dwiema łyżkami bułki tartej. Dzięki bułce ciasto nie podejdzie sokiem z owoców. 


Następnie ubijamy pozostałe z ciasta białka ze szczyptą soli oraz cukrem. Do ubitych na sztywno białek dodajemy suchy kisiel. Tak powstałą bezę wykładamy na ciasto delikatnie rozsmarowując. Na bezę ścieramy pozostały kawałek ciasta. Wkładamy ponownie do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na około 30 minut. Jeśli ciasto będzie już rumiane można skrócić czas pieczenia.



Można posypać cukrem pudrem, ponieważ wiśnie nadają kwaskowy posmak:)


No to zapraszam na ciacho i kawkę:)







środa, 2 lipca 2014

2.Moje ukochane "Zwycięstwo":)


O kim mógłby być następny post, jak nie o moim najcenniejszym skarbie, o mojej największej miłości, o mojej najwspanialszej pasji- mojej córuni:) Dlaczego "Zwycięstwo" chyba każdy się domyśli:) Moja córunia ma na imię Wiktoria:)
Pojawiła się w naszym życiu dokładnie 24 listopada o 8.05 i wywróciła nasz świat do góry nogami:) To dumny tatuś zrobił to oto zdjęcie kilkanaście minut po porodzie:) Jest to pierwsza fotka naszej córuni:) Oczywiście  ruda po mamuni:)


A oto ruda mama i brzuszek z Wiki tydzień przez porodem, czyli dokładnie w 39 tygodniu:) Uwaga, przed Wami odrobinę golizny:)

Big mama 39 tydzień:)

Tak tak potwierdzam, do końca zachowałam pępek:) Ktoś  zapyta czym się chwalę? Pryszczami na buzi? Gdybym chciała się nimi pochwalić wstawiłabym zdjęcie po porodzie. To byłby szok. Cóż, mój organizm tak zareagował. Chwalę się pięknym brzuchem, który nosiłam z ogromną dumą i radością:)
Dziś z sentymentem oglądam te zdjęcia.

Czas tak szybko mija nasza mała iskierka skończyła już 19 miesięcy, gada jak najęta jest uparta i umie tupnąć nóżką. Najzabawniejsza jest, gdy wyraża swoje niezadowolenie lub sprzeciw, zakłada wtedy rączkę na rączkę i mówi " mamunia nie", "tatunia nie" i domaga się ulubionej piosenki na youtubie:)
Rośnie jak na drożdżach i codziennie zaskakuje nas nowymi umiejętnościami i słówkami:)

Oto nasz ukochany urwis na chwilę obecną:)

O już widzę, że komputer wolny:)
                                                                 

Wielka radość z pierwszych kredek:)
A tak troszkę na bieżąco, dziś dzień przetworowy. ręcznego drylowania wiśni mam dość, kuchnia wyglądała jakbym co najmniej prosiaka tam zarżnęła, aż Wiki powiedziała "ooo" widząc ścianę:)
Ale za to efekty zadowalające:) Dżemiki wiśniowe są, sok z czarnych porzeczek tez jest:) Ale to dopiero początek, na drzewach i krzakach jeszcze mnóstwo owoców:) Sezon  przetworowy w pełni:)

Dżemiki wiśniowe:)

Soczki porzeczkowe 100% natury:)